PRO ZDROWIE
  • KONTAKT

Zdrowie

Pierwsza łyżeczka

Karmienie malucha może okazać się dla rodziców nie lada wyzwaniem. W przypadku pierwszych miesięcy zasady są proste: należy oddać decyzję dziecku i karmić je mlekiem na żądanie. Po tym okresie – stopniowo i zgodnie z rozwojem fizycznym malucha – konieczne jest wprowadzanie nowych pokarmów. Od czego więc zacząć? Kiedy i jak rozszerzyć dietę niemowlaka? Na te i inne pytania postanowili odpowiedzieć wspólnie – ordynator oddziału pediatrycznego dr Grzegorz Siteń i dietetyk dr Barbara Piekło ze Szpitala Specjalistycznego PRO-FAMILIA w Rzeszowie. Pro Zdrowie: Zdaje się, że największym dylematem mam związanym z żywieniem maluchów jest rozszerzenie diety o nowe produkty. Jednak zanim przejdziemy do tematu pierwszej łyżeczki, zacznijmy od początku, od mleka. Dr Grzegorz Siteń: Cieszę się, że zaczynamy od mleka. Zauważyłem, że w ostatnim czasie nasilił się w tym temacie pewien terror. Kobieta, która nie może karmić dziecka, ma przeświadczenie, że maluch będzie chorował lub stanie mu się coś złego. Z moich obserwacji wynika, że karmienie piersią wcale nie chroni nas przed alergią. Jeżeli ktoś ma skłonność do alergii, to i tak ją będzie miał i tutaj się nic nie zmieni. Druga ważna kwestia to odporność. Rzeczywiście, dzieci karmione piersią mniej chorują, ale do czasu. Po 6. miesiącu nie obserwuję już znacznej różnicy w ilości zachorowań pomiędzy dziećmi karmionymi sztucznym mlekiem a tymi karmionymi naturalnie. Dla jasności – absolutnie nie jestem wrogiem karmienia piersią. Wręcz przeciwnie. Jednak myślę, że warto zachować zdrowy rozsądek. Oczywiście chcielibyśmy, aby to było mleko naturalne, ale jeżeli nie jest – też jest w porządku. Dr Barbara Piekło: Obserwuję to samo zjawisko. Mamy boją się nie karmić. Chcą dać dziecku wszystko to, co najlepsze. W takich sytuacjach nierzadko pojawia się problem psychologiczny. Jeżeli mama nie karmi, czuje się z tym źle i może popaść nawet w depresję. Są też sytuacje, gdy kobieta obawia się, że dziecko nie przyjmuje od niej wystarczająco dużej ilości pokarmu, że ma tego pokarmu za mało. Zwykle tego typu problemy pojawiają się przy pierwszym dziecku. Myślę, że idealnym rozwiązaniem mogłaby być właściwa edukacja prawidłowego karmienia piersią, wprowadzona już na etapie ciąży. Mama po porodzie po trzech dniach wychodzi ze szpitala i zostaje z tym tematem sama. Problem zwykle pogłębia się przy nawale pokarmu, który pojawia się w pierwszych dobach po porodzie. Mamy często nie wiedzą, jak sobie w tej sytuacji poradzić. Dr Grzegorz Siteń: Maluch po porodzie zawsze spada na wadze, jednak w wieku dwóch tygodni powinien ponownie osiągnąć masę urodzeniową. Ten okres wynosi od 7 do 10 dni. Jeżeli tego przyrostu masy ciała nie ma, powinniśmy się zaniepokoić i zastanowić, czy karmienie przebiega prawidłowo – czy jest pokarm, czy pokarmu nie ma, czy pojawiły się jakieś błędy. Ten nawał po porodzie zawsze się pojawia i kobiety rodzące zawsze mają pokarm – nie jest prawdą, że mleka nie ma. Procent kobiet, które mówią mi, że pokarmu nie ma, jest zbyt duży w stosunku do tego, czego oczekujemy. Myślę, że wśród tych mam jest grupa, która świadomie nie chce karmić lub robi to źle technicznie. PZ: Często mamy karmią dzieci mlekiem naturalnym na przemian z mlekiem modyfikowanym. Dr Grzegorz Siteń: I tego zawsze się boję. Bardzo chciałbym, aby dziecko prawidłowo przybierało na wadze. Ale jeżeli dziecko dobrze przybiera na wadze, a oprócz tego dostaje jeszcze coś sztucznego, bo mama mówi, że dziecko chce, że pierś mu nie wystarcza – to jest to nieprawda. Niestety jest to najprostsza droga do otyłości, która na pewno w przyszłości odbije się na zdrowiu dziecka. Musimy pamiętać o tym, że otyłość na piersi nie jest szkodliwa i są na to dowody w postaci badań. Natomiast otyłość na mleku sztucznym to już inna historia. PZ: W jaki więc sposób mama może zyskać pewność, że maluch je właściwą ilość pokarmu? Dr Grzegorz Siteń: Najlepiej obserwować, jak maluch przybiera na wadze. Jeżeli przyrostu nie ma, jest to dla nas sygnał, że może być coś nie tak, np. z techniką karmienia piersią. Jeżeli przyrost jest prawidłowy, nie mamy o co się martwić. PZ: Przejdźmy do tematu pierwszej łyżeczki – w którym momencie rozszerzamy dietę naszej pociechy? Dr Barbara Piekło: 17–26 tydzień życia dziecka. Dr Grzegorz Siteń: Pierwszym obcym posiłkiem poza mlekiem powinien być sok. Ja zawsze polecam sok marchwiowy, marchwiowojabłkowy. Kolejny krok to przeciery owocowe, następny – zupy bezmięsne, potem mięsne. To wszystko powinno być włączone do diety w ciągu miesiąca. Maluch ma wtedy pół roku. Ale musimy pamiętać o tym, że nie wolno zrobić nam tego jednocześnie. Szczerze mówiąc, rozszerzanie diety jest bardzo trudnym zagadnieniem dla mam, a mnie z kolei jest trudno to wytłumaczyć. Zwłaszcza że wtedy powinny zostać odpowiednio zmniejszone posiłki mleczne na rzecz wprowadzanych dodatków. Noworodek jest karmiony na żądanie, mlekiem sztucznym czy modyfikowanym. Tych posiłków jest strasznie dużo – od 8 do 10 na dobę. Ale mówimy o noworodku. Później mamy okres niemowlęcy, który trwa do 12 miesięcy. Musimy pamiętać o tym, że to przejście nie powinno odbywać się radykalnie, czyli mamy 26 tydzień i ciach – nie karmimy na żądanie, tylko co trzy godziny. Warto dziecko przygotowywać do tych zmian, wykorzystywać czas, gdy jesteśmy na spacerze lub gdy maluch śpi i stopniowo wydłużać przerwy pomiędzy posiłkami. Dr Barbara Piekło: A dlaczego pan doktor sądzi, że przeciery owocowe wprowadzamy jako pierwsze? Dr Grzegorz Siteń: Zawsze zalecam na początku przeciery marchew-jabłko sądząc, że dziecku to bardziej posmakuje. Nie chce mi się wierzyć, że dziecko chętniej zje na początku warzywa. Dr Barbara Piekło: Pytam, ponieważ jest teraz tendencja do tego, aby jako pierwsze wprowadzać warzywa. Też się nad tym zastanawiałam. Myślę, że w rzeczywistości faktycznie dzieci wolą coś słodszego, bo mleko mamy przecież jest bardzo słodkie. To tak naprawdę sam cukier. Dlatego też uważam, że warto zacząć od marchewki, która ma słodkawy posmak. Co do soków, jestem zwolenniczką jabłkowego. Dr Grzegorz Siteń: Z tymi jabłkami też mam czasem problem. Chodzi mi o dzieci z kolkami czy np. z niedojrzałością jelit. Szczególnie wcześniaki mają coś takiego jak zespół jelita drażliwego i te jabłka im szkodzą. Dr Barbara Piekło: Warto zwrócić również uwagę na to, że u dzieci w okresie od 18 do 20 tygodnia życia lubią pojawiać się zaparcia. Dr Grzegorz Siteń: Myślę, że jest to moment, gdy dziecko potrzebuje większej dawki błonnika, dlatego właśnie wtedy chętniej powinniśmy dawać dziecku przeciery owocowe czy warzywne. Zasady żywieniowe się zmieniają. Pamiętam jeszcze początki swojej kariery, gdy sok marchwiowy polecaliśmy dzieciom w drugim tygodniu życia. Czyli de facto był podawany noworodkowi. Dlatego jeżeli dziecko ma zaparcia wcześniej, to też warto wprowadzić te elementy diety wcześniej, aby uruchomić jelita. PZ: Tych zasad jest naprawdę sporo, dla rodziców wprowadzenie nowych produktów do diety malucha w praktyce może okazać się dużym wyzwaniem! Dr Barbara Piekło: Dla mam rozszerzanie diety jest o tyle trudne, ponieważ nie ma żadnych konkretnych schematów. Schemat co prawda jest, ale odnosi się do czasu – czyli kiedy wprowadzamy dane produkty. Ale schemat nie obejmuje już zagadnienia – jak. Osobiście praktykuję sposób, który polega na wprowadzaniu do diety dziecka co drugi dzień czegoś innego. Czyli np. dwa dni marchewki, później marchewka z ziemniakiem, dynia, dynia z ziemniakiem. Powstają nam wtedy takie 2–3-dniowe bloki żywieniowe. Wtedy po dwóch tygodniach pojawia się już zupa jarzynowa, a pod koniec czwartego – mięso. Powinniśmy jednak pamiętać o tym, że maluch nie zje nam od razu całego słoiczka. Pierwsza łyżeczka to tak naprawdę łyżeczka rozsmarowana po całej buzi. I absolutnie nie jest to powód do zmartwień. Musimy zdawać sobie sprawę, że maluch na początku zje 1/3 przygotowanej porcji. Dziecko zaczyna dopiero smakować, poznawać nową konsystencję posiłku. Dr Grzegorz Siteń: Chciałem właśnie zwrócić uwagę na te schematy. Pamiętajmy, że ilość tych porcji nie jest taka sama dla każdego dziecka. Przykładowo w tabeli widnieje zapis, że dany posiłek powinien mieć 160 ml, ale dla jednego dziecka optymalna porcja będzie wynosiła 100 ml lub jeszcze mniej, a są dzieci, które będą potrzebowały więcej jedzenia. Najlepszym miernikiem tego stanu jest oczywiście masa ciała i ilość tkanki tłuszczowej. Jeżeli przekarmiamy dziecko i ono jest za duże, za grube ,to wiemy, że na pewno przesadziliśmy. Jeżeli tego nie ma, a dajemy pomimo tego większe porcje, to jest w porządku. Warto dawać tyle, ile maluch chce jeść. Każdy człowiek jest inny, każde dziecko jest inne. I to jest chyba najpiękniejsze w naszym zawodzie. Dr Barbara Piekło: Najlepiej obrazuje to sekwencja: „rodzic decyduje kiedy i co, a dziecko ile”. Dr Grzegorz Siteń: Otóż to! Dr Barbara Piekło: I o tym często się zapomina, że to dziecko decyduje, ile chce zjeść. PZ: Porozmawiajmy teraz o tym, skąd brać posiłki dla dzieci – gotować czy kupować gotowe produkty? Dr Grzegorz Siteń: To kolejny problem, który obserwuję. W momencie rozszerzania pojawia się kwestia, skąd to wziąć. Czy robić samemu czy kupić gotowy słoiczek? Ja jestem zdania, że trzeba kupować gotowe. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że na każdym słoiczku jest informacja, od jakiego wieku możemy go podawać. Można się obawiać, że te informacje są złe, że producent wprowadza rodzica w błąd z chęci zysku. Ale tak naprawdę musimy pamiętać, że przepisy dotyczące produktów dla dzieci są bardzo rygorystyczne. Jeżeli dany słoiczek ma atest Instytutu Matki i Dziecka, to ten słoiczek jest pewny i nie mamy się czego obawiać. Druga rzecz – skład tego słoiczka, czyli warzywa i owoce są bardzo dobrze badane. W laboratorium jednej ze znanych marek w Rzeszowie przepisy dotyczące produkcji produktów dla dzieci są bardziej rygorystyczne niż te obowiązujące w Stanach Zjednoczonych. Myślę, że nawet Europa nie prowadzi aż tak ścisłych badań produktów, jak tam. Bywa nawet tak, że kilka ton marchwi jest odsyłane z powrotem tylko dlatego, że jedna marchewka miała jakąś skazę. W momencie kiedy my uprawiamy warzywa i mamy owoce ze swojej działki, to po pierwsze, nawet jeżeli nie nawozimy tych rzeczy i prowadzimy całkowicie ekologiczną uprawę, niestety nie jesteśmy samotną wyspą. Jesteśmy otoczeni przemysłem i nigdy nie wiemy, ile różnych osadów dociera do gruntów oraz co się dzieje z wodami gruntowymi. Oczywiście nie możemy popadać w paranoję, że jest to kompletnie złe i że nie wolno w ogóle jeść takich warzyw czy owoców, ale wydaje mi się, że po prostu wygodniej jest kupić gotowy słoiczek, który jest bezpieczny. Dr Barbara Piekło: Jako ciekawostkę przytoczę wyniki pewnych badań, które zostały wykonane w Warszawie w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Zbadano marchewkę kupioną w różnych miejscach. Pod lupą naukowców znalazła się więc marchewka z hipermarketu, marchewka ekologiczna, marchewka kupiona od rolnika i marchewka z ogródka działkowego na Ursynowie. Sprawdzono, ile jest w nich toksyczności oraz metali ciężkich. Najlepsza okazała się marchewka z hipermarketu, miała tego najmniej. Okazało się, że to, iż marchewka jest ekologiczna, nie oznacza, że ekologiczne jest środowisko wokół niej. Podsumowując – pierwsze miejsce zdobyła marchewka z hipermarketu, drugie marchewka od rolnika, trzecie marchewka ekologiczna, a najgorsza okazała się ta z ogródka na Ursynowie. I to jest niesamowite! PZ: Okazuje się, że produkty przemysłowe wcale nie muszą być takie złe. Dr Grzegorz Siteń: Owszem. Dr Barbara Piekło: Czytając różne fora parentingowe, zauważyłam, że mamy, które karmią maluchy słoiczkami, są nierzadko krytykowane. Pojawiają się argumenty, że jeżeli samodzielnie nie przygotowują posiłków, to są leniwe, nie dbają o swoje dzieci, bo przecież domowe posiłki są najlepsze itp. Powinniśmy znaleźć złoty środek – wiedząc, że słoiczek może być równie dobry jak zupa przygotowana w domu. Dr Grzegorz Siteń: Kolejna ważna rzecz – doprawianie posiłków. Dr Barbara Piekło: Właśnie o tym zamierzałam powiedzieć. Mamy powinny pamiętać o tym, że nie doprawiamy ani soków, aniprzecierów, a szczególnie zup. Rodzice często kosztują danie czy zupę, która została przygotowana dla malca, i dochodzą do wniosku – przecież to jest niesłodkie, przecież to jest niesłone! Doprawiając następnie posiłek pod swój – dorosły – smak. PZ: Rodzice muszą pamiętać o tym, że gotują dla dziecka, które dopiero poznaje nowe smaki i przyprawy wcale nie są mu potrzebne. Dr Grzegorz Siteń: Niestety, każdy z nas, kto spróbuje posiłku przygotowanego dla dziecka, pomyśli, że jest to absolutnie nie do zjedzenia! Musimy jednak pamiętać o tym, że jest to dobre dla dziecka. Jeśli dziecko dostanie za dużo soli – to będzie mu szkodzić, jeśli dostanie dużo przypraw, to też będzie mu to szkodzić. Największy problem mamy chyba z tą solą. Co ciekawe – w Polsce zjadamy jej najwięcej w Europie. Być może jest to przyczyna, tak wielu przypadków nadciśnienia czy otyłości. Dlatego już od tych najmniejszych lat warto dbać o to, aby w diecie było jak najmniej soli. Dr Barbara Piekło: To jest po prostu kwestia przyzwyczajenia. Tak samo jak z cukrem. Dziecko powinno poznawać smak podstawowy produktu. Czyli jeżeli je ziemniaka, to poznaje smak ziemniaka. Na pewno sprzyja to temu, że maluch w przyszłości będzie chętniej jadł warzywa. Szczególnie w wieku przedszkolnym, kiedy zwykle pojawia się bunt warzywny. A to wynika z tego, że wcześniej nie nauczyliśmy dziecka jeść warzyw. Dr Grzegorz Siteń: Od samego początku, od tych pierwszych miesięcy. Dr Barbara Piekło: I kolejna rzecz, jestem pewna, że pan doktor się ze mną zgodzi – rodzice. Jeżeli mama i tata nie jedzą warzyw, nie odżywiają się zdrowo – nie liczmy na to, że maluch nagle pokocha zielone produkty. PZ: I pojawia się nam kolejna maksyma – zdrowe żywienie dzieci, zaczyna się od zdrowego żywienia rodziców. Dr Grzegorz Siteń: Oczywiście. Jeżeli w domu nie je się warzyw, dziecko nie będzie chciało po nie sięgać. Kolejna rzecz – rodzice i dziadkowie chcą dać dziecku jak najwięcej szczęścia. I nawet gdy ma parę miesięcy – o zgrozo – dostaje do jedzenia coś słodkiego. To powinno być karane. Dr Barbara Piekło: A konsekwencja słodyczomanii to otyłość w przyszłości i wszystkie choroby z nią związane. Dr Grzegorz Siteń: Zespół metaboliczny, cukrzyca, niewydolność nerek, zawał, udar mózgu. I tak naprawdę nie chodzi o to, że ta jedna czekoladka spowoduje od razu otyłość u dziecka. Chodzi tutaj o przyzwyczajenia i kształtowanie kulinarnych nawyków. Kiedy dziecko pozna smak czekolady, to koniec – będzie chciało jeść czekoladę do końca swoich dni. Im później pozna ten smak, tym lepiej.Powinien obowiązywać jakiś zakaz. Taki sam, który odnosi się do alkoholu czy papierosów. Dr Barbara Piekło: Pamiętajmy, że swoim zachowaniem kształtujemy przyszłe nawyki naszych dzieci. Dla przykładu, moja córa, obserwując mnie w sklepie, następnym razem podczas zakupów sięgnęła dokładnie po ten sam produkt, który ja wybrałam wcześniej. Jeżeli na stole w domu będą leżały przekąski typu paluszki, czipsy i tym podobne, dziecko automatycznie będzie chciało tego samego. Dr Grzegorz Siteń: Dlatego uważam, że to rodzice powinni przystosować się do dziecka, a nie odwrotnie. Zwłaszcza że wyjdzie im to na zdrowie. PZ: Czy słodycze powinny być całkowicie wyeliminowane z diety dziecka? Dr Barbara Piekło: Nie chciałabym całkowicie demonizować słodyczy. Jeżeli przygotujemy domowy biszkopt z owocami i wiemy, ile tam jest cukru, jakie produkty zawiera, to dlaczego nie – niech maluch próbuje. Nie ma w tym nic złego. Problem jest o tyle istotny, że nawet produkty przeznaczone specjalnie dla dzieci są naszpikowane cukrem i innymi szkodliwymi składnikami. Ostatnio spotkałam się w sklepie z herbatnikami pewnej bardzo znanej marki produkującej rzeczy dla dzieci i po analizie etykiety dowiedziałam się, że ich głównym składnikiem jest cukier. Pierwszy składnik – cukier. Dr Grzegorz Siteń: Mnie z kolei w tych produktach przeraża inny składnik – jajko w proszku. Nawet nie chcę myśleć, co to jest. Podejrzewam, że są to jajka, które nie sprzedały się w hipermarkecie w Holandii, poszły do hipermarketu w Warszawie, gdzie też się nie sprzedały, a następnie zostały ususzone i przerobione na proszek i dodane do ciasteczek dla dzieci od 7. miesiąca życia. Tak samo jest zresztą z kawą rozpuszczalną. Gdy kiedyś gościliśmy w Polsce pewną panią doktor z Włoch i zaproponowaliśmy jej kawę rozpuszczalną lub sypaną, ona zareagowała na nasze pytanie ogromnym zdziwieniem. Jak później się dowiedzieliśmy, we Włoszech kawę rozpuszczalną pije się tylko w więzieniu. PZ: Warto być świadomym konsumentem. Dr Barbara Piekło: Absolutnie się zgadzam. Musimy być świadomi i świadomie czytać etykiety, które znajdziemy na każdym produkcie. Bez tego rodzic, wybierając produkt przeznaczony dla dziecka np. jogurt, będzie przekonany, że podaje mu coś zdrowego, a w rzeczywistości będzie podawał bombę naszpikowaną mlekiem w proszku, cukrem i innymi chemicznymi dodatkami. Podczas zakupów warto czytać dokładnie skład i nie sugerować się podczas wyboru tylko tym, że coś jest dla dziecka. W rzeczywistości możemy dla naszego malucha znaleźć znacznie lepszy zamiennik w produktach dla dorosłych. Zwłaszcza gdy dziecko ma już ponad 10 miesięcy. Dr Grzegorz Siteń: Kolejną rzeczą, o której zapomnieliśmy powiedzieć, jest gluten. Ciągle słyszymy, że produkty bezglutenowe są lepsze. To też nie do końca jest prawda. Gluten w naszej diecie jest potrzebny, jest to białko w zbożach i ono nie jest jakoś dramatycznie szkodliwe. Natomiast pamiętajmy, że małe dzieci tego glutenu nie trawią i potrzebują na to czasu. W zaleceniach podaje się, że wprowadzenie glutenu powinno nastąpić dość szybko – szczypta kaszki manny do mleka już w 4. miesiącu życia. Starsze zalecenia z kolei mówią o tym, aby gluten w diecie pojawił się dopiero po 12 miesiącach życia. Wydaje mi się, że nie do końca jest rozwiązana sprawa, kiedy faktycznie gluten powinien się pojawić i w jakiej ilości. Ja się tego glutenu u tych najmniejszych dzieci trochę boję. Wołałbym, aby był on wprowadzany dopiero po 10. miesiącu życia. Bez tej szczypty na początku. Aczkolwiek gdy idą zęby, zamiast chrupek kukurydzianych lepiej dać po prostu skórkę do gryzienia. To byłaby taka pierwsza, śladowa ilość glutenu. Dr Barbara Piekło: Całkowicie się tutaj z panem doktorem zgadzam i też myślę, że najlepiej, aby gluten został wprowadzony za pośrednictwem właśnie skórki do gryzienia. Na pewno nie powinniśmy się obawiać glutenu później, jako dorośli. To wszystko są mity. Dr Grzegorz Siteń: Rozmawiamy już od ponad godziny, a zostało do poruszenia jeszcze tak wiele tematów! Dr Barbara Piekło: Ta jedna godzina to zdecydowanie za mało. Moglibyśmy tak rozmawiać cały dzień. Z pewnością jeszcze do tego tematu wrócimy. Rozmowę prowadziła - Dominika Czapkowska
  • Październik, 16
  • Bez kategorii, Zdrowie
  • Więcej

Wielki finał – poród naturalny czy cesarskie cięcie?

Według Światowej Organizacji Zdrowia, na świecie około 15% porodów kończy się cesarskim cięciem. W Polsce wskaźnik ten dochodzi już powoli do 50%! Są jednak kraje - Brazylia, Indie, Chiny, gdzie wskaźnik ten przekracza już 75-80%. Czy rzeczywiście cesarskie cięcie jest lepszym wyjściem niż poród siłami natury? Pytamy o to dr. hab. n. med. Prof. Dariusza Borowskiego – ginekologa-położnika, dyrektora medycznego Szpitala Specjalistycznego PRO-FAMILIA w Łodzi. Rozmowa z dr. hab.n.med. Prof. Dariuszem Borowskim ze Szpitala Specjalistycznego PRO-FAMILIA w Łodzi. Pro Zdrowie: Panie Profesorze, jakie są najczęstsze wskazania do przeprowadzenia cesarskiego cięcia i dlaczego ciąże mnogie zwykle kończą się właśnie operacyjnie? dr hab.n.med. Prof. Dariusz Borowski: Zacznijmy od wskazań, które są po stronie matki. Zaliczamy do nich m.in. wady anatomiczne miednicy, niektóre schorzenia neurologiczne, okulistyczne i internistyczne. Jeżeli chodzi o dziecko, wskazaniem jest m.in. wcześniactwo, utrzymująca się bradykardia – czyli stan, kiedy serce bije zbyt wolno, niektóre wady oraz niekorzystne położenie maluszka w brzuchu mamy. Właśnie ze względu na położenia główkowe ciąże mnogie rozwiązywane są za pomocą cesarskiego cięcia. Zarówno ze względu na matkę, jak i na dziecko kolejnym wskazaniem jest łożysko przodujące centralnie lub brzeżnie, przedwczesne jego oddzielenie w trakcie ciąży lub w początkowej fazie porodu oraz wypadnięcie pępowiny. PZ: Wynika z tego, że przyczyn jest wiele. A co z zagrożeniami dla matki i dziecka? D.B.: Różnego rodzaju zagrożenia i wynikające z tego powikłania są niestety możliwe zarówno w przypadku porodu siłami i drogami natury, jak i w przypadku cięcia cesarskiego. Kobiety muszą być świadome tego, że poród drogą cięcia cesarskiego to duża operacja chirurgiczna związana z otwarciem jamy brzusznej, mogąca mieć wszystkie negatywne następstwa tego postępowania. Pamiętajmy, że cięcie cesarskie jest postępowaniem niefizjologicznym i powinno być stosowane tylko w przypadku występowania wskazania do jego wykonania. Nigdy nie powinno to być cięcie na życzenie! Powikłania, które dawniej były incydentalne dziś występują coraz częściej i mogą doprowadzić do śmierci pacjentki. Oczywiście istnieją także powikłania charakterystyczne tylko dla porodu drogami i siłami natury. Są to choćby złamania obojczyka czy m.in. dysplazje stawu biodrowego, które mogą występować także w przypadku wykonywania cięcia cesarskiego. PZ: Powiedział Pan profesor, że nie powinno się nigdy wykonywać cięcia cesarskiego na życzenie – bez wskazań medycznych, ale słyszymy o takich coraz częściej. Kobiety planują wraz z lekarzem cięcie na długo przed terminem porodu. Jaka jest ilość cięć planowych i tych nieplanowanych? D.B.: Szacuje się obecnie, że niestety już co drugie cięcie cesarskie wykonuje się planowo na podstawie różnych wskazań. Oficjalnie tylko część z nich jest określana jako wskazania psychiczne, opisane jako tokofobia, czyli lęk przed porodem naturalnym, jego komplikacjami, bólem czy też utratą atrakcyjności. Dużą część tych wskazań to wskazania okulistyczne, kardiologiczne, neurologiczne czy ortopedyczne. Przynajmniej część z tych wskazań jest dyskusyjna. Problemem jest także fakt, iż występowanie sytuacji położniczych po cięciu cesarskim takich jak położenie miednicowe czy ciąża bliźniacza, automatycznie staje się wskazaniem do cięcia cesarskiego. W momencie kiedy pacjentka panicznie boi się porodu naturalnego, my lekarze, powinniśmy z nią rozmawiać. Ważne, aby omówić z kobietą wszystkie możliwe i dostępne metody łagodzenia bólu porodowego. Tak, aby oswoiła temat naturalnego porodu i przestała się go obawiać. PZ: Czy można zatem urodzić siłami natury po cięciu cesarskim? D.B.: Oczywiście! Muszą zostać spełnione jednak pewne warunki, do których należy choćby prawidłowy stan blizny po cięciu cesarskim. Co więcej wiele mitów, które towarzyszą tej sytuacji klinicznej już dawno zostało obalonych. Choćby ten, że nie można takiego porodu prowadzić z wykorzystaniem znieczulenia. PZ: Czy znieczulenie do porodu siłami natury jest standardem, czy można je podać każdej rodzącej i w każdym czasie? D.B.: Znieczulenie może być zaproponowane prawie każdej rodzącej, oczywiście po wcześniejszej konsultacji zarówno z położnikiem, jak i przede wszystkim z anestezjologiem. Pamiętajmy, iż taki poród przestaje być wtedy porodem w pełni fizjologicznym i wymaga dodatkowego monitorowania położniczego i anestezjologicznego. Pamiętajmy także o tym, że prawidłowe znieczulenie porodu zwykle nie powinno być proponowane zbyt wcześnie ani zbyt późno. W Szpitalach PRO-FAMILIA znieczulenie jest bezpłatne i co najważniejsze dostęp do niego jest bardzo szeroki. PZ: Jak długo kobieta dochodzi do pełnej sprawności po cięciu, a jak długo po porodzie siłami natury? D.B.: To bardzo indywidualna sprawa. W naszym szpitalu pacjentki po naturalnym porodzie zwykle opuszczają szpital z maleństwem po upływie dwóch dni. W przypadku cesarskiego cięcia po trzech – czterech. Kobieta po ciąży jest w stanie połogu zwykle przez ok. 6 tygodni. Czas ten ze względu na rozległość operacji w przypadku cięcia cesarskiego jest dłuższy niż w przypadku porodu naturalnego. PZ: Kobiety obawiają się porodu naturalnego z obawy przed nacięciem krocza, co może skutkować późniejszymi problemami podczas seksu. D.B.: Cały przebieg ciąży i porodu ma wpływ na stan tkanek. Jest to oczywiście sprawa bardzo indywidualna. W przypadku fizjologicznego przebiegu ciąży i porodu większość funkcji, także te związane z życiem intymnym, wraca po okresie połogu i ewentualnej laktacji do pełnej fizjologii. Jeżeli chodzi o nacięcie krocza - istnieje na ten temat wiele mitów. Dlatego rodząca powinna zaufać położnej i lekarzowi, którzy na sali porodowej zrobią wszystko, aby przebieg porodu był jak najbardziej prawidłowy. PZ: Zwolennicy cesarskiego cięcia na życzenie twierdzą, że porody siłami natury są wysoce zmedykalizowane (oksytocyna, przebicie pęcherza), a może to tylko niewielkie wsparcie sił natury? D.B.: Był czas kiedy medykalizacja porodu była stanem oczywistym, związanym z poglądem, iż zmniejszy to liczbę powikłań. Życie pokazało, że nie stało się to faktem, co więcej nierzadko doprowadzało to do zwiększenia częstości wykonywanych cięć cesarskich. Z tego powodu od kilku lat obserwujemy odwrócenie tej tendencji. W naszym szpitalu unikamy medykalizacji. Poród prowadzi doświadczona położna, a lekarz czuwa w bezpiecznej odległości i wkracza dopiero, gdy jego interwencja jest niezbędna. Ważne jest również to, że gwarantuje to znacznie większą intymność rodzącym. Oczywiście pamiętamy, że najważniejsze jest ich bezpieczeństwo. PZ: Cesarskie cięcie to, jak Pan sam powiedział, operacja. Czy towarzyszy jej ból pooperacyjny? D.B.: Tak. Zwykle ze względu na to, że jest to operacja rozległa, ból po zaprzestaniu działania znieczulenia jest zdecydowanie dłuższy i silniejszy. PZ: Kobiety pytają też o płyn płucny u rodzącego się dziecka. W czasie porodu siłami natury wyciskany jest on w trakcie, a jak sytuacja wygląda przy cesarskim cięciu? D.B.: Najnowsze prace mówią, że ze względu na brak tego procesu podczas cesarskiego cięcia, częściej dochodzi do problemów z zaburzeniami oddychania u noworodków po planowym cięciu cesarskim. PZ: Interesujący jest też problem pojawienia się szczepów bakterii w pochwie matki - jakie maja znaczenie dla noworodka i czy pojawiają się tylko przy porodzie siłami natury? D.B.: Takie bakterie pojawiają się tylko podczas porodu i są niezwykle ważne dla odporności dziecka. Uważa się, że dzięki nim dzieci w późniejszym wieku nie mają do czynienia z występowaniem alergii i astmy. Rozmawiała: Aneta Juśkiewicz
  • Czerwiec, 27
  • Bez kategorii, Zdrowie
  • Więcej

Pokonaj kontuzje jak gwiazdy sportu!

Uraz czy kontuzja wcale nie musi skończyć się długotrwałym bólem czy kilkumiesięczną rekonwalescencją. Nowoczesna medycyna, a zwłaszcza ortopedia ma dziś do dyspozycji odpowiednie sposoby, które przyspieszają gojenie i regenerację uszkodzonych tkanek. Jedną z nich jest terapia z wykorzystaniem własnych komórek. Mowa o pozyskanych z krwi czynnikach wzrostu, nazywanych - największą siłą samoleczenia. Rozmowa z lek. med. Łukaszem Białkiem, specjalistą ortopedii i traumatologii narządu ruchu. Pro Zdrowie: Czym są „czynniki wzrostu” i dlaczego stały się tak popularne w xxi wieku? Łukasz Białek: PDGF, IGF, VEGF, PDAF, TGF-β – dla większości z nas te skróty są zupełnie obce. Bardziej popularne jest z pewnością określenie – czynniki wzrostu. Z artykułami na ten temat możemy spotkać się w wielu publikacjach. A co za tym idzie, pacjenci coraz częściej przychodząc do lekarza pytają właśnie o tą metodę. PRP to tak naprawdę substancja pozyskiwana z własnej krwi, skupiająca w sobie płytki krwi i grupę ponad 20 białek nazywanych „czynnikami wzrostu” (GFs). Uzyskuje się ją podczas bardzo prostej techniki wirowania i odsączania krwi. Ich popularność i zastosowanie wynika z prostego powodu - są nasze, własne, a co za tym idzie całkowicie bezpieczne. Możemy ich używać praktycznie w każdym przypadku – czyli wtedy, kiedy chcemy wspomóc tkanki organizmu w procesie gojenia. PZ: Na czym polega ich działanie? Ł.B.: Najprościej wytłumaczyć to na podstawie zwykłego skaleczenia. Płytki krwi to komórki, które pojawiają się w miejscu rany i są odpowiedzialne za tamowanie krwawienia. Przyczepiają się one jedna do drugiej brzegami, zmniejszając tym samym rozmiar rany, aż do całkowitego jej zamknięcia. Płytkom towarzyszą „czynniki wzrostu”, czyli aktywatory i substancje pobudzające proces gojenia. Ten sam proces możemy wywołać w każdej chorej tkance, pozyskując i separując z naszej krwi właśnie PRP. Warto dodać, że PRP to nie lek. Jest to substancja uzupełniająca i przyspieszająca regenerację lub zmniejszająca objawy. Stosowana jest często wspólnie z innymi czynnościami medycznymi, ale cel jest jeden: poprawa zdrowia pacjenta. PZ: W jakiej dziedzinie medycyny czynniki wzrostu cieszą się największą popularnością? Ł.B.: Najszersze zastosowanie czynników wzrostu obserwujemy w ortopedii. Co więcej - sukcesywnie zwiększa się zakres schorzeń, w których możemy je wykorzystać. Stosując czynniki wzrostu możemy leczyć m.in.: zaburzenia zrostu kości i stawy rzekome, naciągnięcia, naderwania tkanek miękkich (ścięgien, więzadeł i mięśni), skręcenia stawu skokowego, stany zapalne ścięgien i entezopatie jak np. tzw. „łokieć tenisisty”, „łokieć golfisty” czy „kolano skoczka”, zapalenia ścięgien Achillesa. Obecnie PRP są coraz częściej stosowane również w chorobach zwyrodnieniowych kolan, bioder czy barków. Lista jest naprawdę długa. PRP wykorzystywane są również jako metoda wspomagająca ortopedyczne leczenie operacyjne. W przypadku złamań, rekonstrukcji więzadeł, szycia ścięgien, a także w procedurach leczniczych chrząstki stawowej. Efekt? Regeneracja uszkodzonych mięśni i stawów, zmniejszenie bólu, zwiększenie ruchomości zwyrodniałych stawów, czy choćby zwiększenie codziennej aktywności. Metoda z sukcesem stosowana jest również w innych dziedzinach medycyny: w kardiochirurgii, chirurgii plastycznej, neurologii oraz anestezjologii stomatologii, a także ginekologii. PZ: Jak wygląda zabieg i cała procedura? Ł.B.: Po wcześniejszym badaniu i podjęciu decyzji o podaniu preparatu z własnej krwi, pacjent rejestruje się na wizytę i udaje do lekarza, który stwierdza jaką ilość krwi należy pobrać. Następnie udaje się do laboratorium, gdzie krew zostaje pobrana i odwirowana według ogólnie obowiązujących zasad sterylności i przy użyciu wyłącznie sprzętu jednorazowego użytku. Ważne, aby pacjent był na czczo. Kolejny etap polega na wstrzyknięciu PRP do stawu lub ostrzyknięciu chorych i uszkodzonych tkanek pod kontrolą USG. Cała procedura trwa około jedną godzinę. Ostrzyknięcie zwykle nie jest bolesne, jednak zależy to od miejsca, w które zostanie podany preparat. Zdarza się, że po przeszczepie ścięgien przez kilka dni występuje delikatny ból. Ukojenie przynosi wtedy zimny okład. PZ: Czy zabieg jest bezpieczny? Ł.B.: Za słowami Hipokratesa „primum non nocere” (z łac. po pierwsze nie szkodzić) - w chwili obecnej jest to jedna z najbezpieczniejszych procedur medycznych. Z racji tego, że jest to preparat z własnej krwi, nie ma ryzyka przeniesienia żadnych chorób i wywołania reakcji alergicznych. Może czasem dojść do uszkodzenia tkanek, krwiaków miejscowych i zakażenia miejsca wkłucia. Jednak stosując sterylne, jednorazowe igły i strzykawki oraz wykonując ostrzyknięcie pod kontrolą USG nie odnotowaliśmy do tej pory tego typu powikłań. Przeciwwskazania do podania PRP są nieliczne i należą do nich: zakażenia w miejscu przewidywanego wkłucia, zaburzenia funkcji płytek i aktywne infekcje u pacjenta w momencie podawania PRP. Ważne, aby po przyjęciu PRP unikać popularnych NLPZ (niesterydowych leków przeciwzapalnych), które mogą utrudnić proces gojenia. Niewskazane jest również przeciążanie ostrzykniętego miejsca. Stosując PRP zgodnie z obowiązującymi procedurami, pod nadzorem i kontrolą specjalisty możemy zapewnić pacjentowi szybszy i pewniejszy proces gojenia ran, a co za tym idzie powrót do zdrowia. I to jest najważniejsze.

Rozmawiała: Dominika Czapkowska

  • Czerwiec, 27
  • Bez kategorii, Zdrowie
  • Więcej

Świadomie zadbaj o przyszłość swojego dziecka!

Skrzętnie przygotowujesz się do porodu, kompletujesz wyprawkę dla maleństwa z niecierpliwością czekając aż przytulisz je w swych ramionach. To też idealny czas, by pomyśleć o zabezpieczeniu jego przyszłości i zdeponowaniu komórek macierzystych, które mogą uratować jego zdrowie lub nawet życie. Jak świadomie podjąć tak istotną decyzję i na co zwrócić uwagę? Rozmowa z dr n. med. Tomaszem Łozińskim, specjalistą ginekologiem-położnikiem ze Szpitala Specjalistycznego PRO-FAMILIA w Rzeszowie. Pro Zdrowie:Obecnie wiele par decyduje się na pobranie i zdeponowanie krwi pępowinowej traktując to jako swoistą polisę na życie. Jakie aspekty rodzice powinni wziąć pod uwagę podczas podejmowania tak ważnej decyzji? dr n. med. Tomasz Łoziński: Przede wszystkim ważne jest, aby rodzice podjęli tę decyzję świadomie. Gdy decyzja już zapadnie, warto wybrać odpowiedni bank rodzinny, z którym zostanie zawarta umowa. Pamiętajmy o tym, aby przed jej podpisaniem dokładnie przeczytać każdy jej zapis. Warto sprawdzić też wiarygodność banku – czy ma np. odpowiednie certyfikaty i spełnia najwyższe standardy, a także przeliczyć całkowite koszty usługi. Po podpisaniu umowy rodzice otrzymują zestaw pobraniowy wyposażony we wszystkie niezbędne elementy po pobrania krwi, który zabierają ze sobą jadąc na porodówkę. PZ: Na jakim etapie ciąży rodzice najpóźniej mogą podjąć decyzję o pobraniu krwi pępowinowej? T. Ł.: Najlepiej w 35-37 tygodniu. Istnieje jednak możliwość podjęcia decyzji w ostatniej chwili. Zapasowy zestaw do pobrania krwi pępowinowej zawsze jest na sali porodowej. PZ: Rodzice, którzy podjęli decyzję o pobraniu krwi pępowinowej zgłaszają się do porodu z gotowym zestawem. Jak wygląda pobranie i zabezpieczanie krwi podczas porodu? T. Ł.: Krew pępowinową pobiera położna obecna przy porodzie. Może zostać pobrana zarówno przy porodzie zakończonym siłami natury, jak i cesarskiego cięcia. Jedynym przeciwskazaniem jest poród w wodzie. Cała procedura jest oczywiście bezbolesna zarówno dla mamy, jak i dla dziecka i trwa zaledwie kilka minut. Odbywa się tuż po narodzinach i odcięciu pępowiny. Bezpośrednio po porodzie, personel zawiadamia bank, który z kolei wysyła do szpitala kuriera. Zabezpieczona krew transportowana jest do laboratorium, gdzie poddawana jest specjalistycznym badaniom oraz procesowi zamrażania. PZ: Jak długo krew może być przechowywana? T. Ł.: Po przeprowadzeniu wszystkich potrzebnych badań, z pobranego podczas porodu odcinka pępowiny odseparowuje się komórki macierzyste. Zamraża się je później w ciekłym azocie, który zabezpiecza je przed starzeniem i urazami mechanicznymi. Tak zabezpieczoną krew można przechowywać nawet przez kilkadziesiąt lat. Rozmawiała: Dominika Czapkowska
  • Czerwiec, 27
  • Bez kategorii, Zdrowie
  • Więcej
Older posts

Wydawca

Szpital Specjalistyczny PRO-FAMILIA
Sp. z o.o. Sp.k.
ul. Witolda 6b
35-302 Rzeszów

2019. WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE.

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Więcej